W końcu nadszedł ten dzień. Dzień, w którym musiałam wybrać między dobrem a złem. Wybór z pozoru wydawał się trudny, ale ja od początku wiedziałam po której stronie stanę. Moja przynależność do Slytherinu nie oznacza, że jestem śmierciożercą. Ale muszę nim zostać. Chociaż nie chcę. Gardzę Voldemortem i wszystkim co z nim związane. Mogę go powstrzymać, a właściwie Harry Potter. Nie lubię go. Jak każdy Ślizgon, ale walczy w słusznej sprawie. Pragnę być członkiem Zakonu Feniksa, robić coś co pomoże ludziom, bezbronnym mugolom i czarodziejom. Ale nie mogę. Ja dwudziestoletnia Marika Black muszę przyłączyć się do armii Lorda Voldemorta by być z tym, którego kocham. Z Severusem Snapem.
***
Krążyłem po szkole i szukałem ofiar, na które mógłbym nakrzyczeć lub odebrać punkty ich domom. Oczywiście nie sprawiało mi to satysfakcji, ale lepsze to niż bez sensowne siedzenie w moim gabinecie. Dlaczego w ogóle przejmowałem się to głupią dziewczyną? Nic nie łączy mnie przecież z tą Mariką. Ale jednak. Zawsze kiedy była w pobliżu czułem się inaczej. Nie są to miłe emocje, ale też nie złe. Są nijakie. Inne, nowe, nierozpoznane. Może dlatego tak mnie do niej ciągnie? Może chcę po prostu dowiedzieć się co właściwie czuję. Wystarczy w to uwierzyć, a tak będzie. Z niewiadomych źródeł dowiedziałem się, że Marika chce dołączyć do Śmierciożerców ze względu na mnie. Głupia dziewczyna. Po pierwsze to, że ktoś chce zrobić coś dla mnie brzmi po prostu niewiarygodnie, a po drugie nigdy nie wstąpiłbym do jakiegoś kręgu szczególnie do tego, z którego nie wolno odejść dla jakiejś osoby. Cholera. I znowu się okłamuje. Istniała kiedyś pewna osoba, dla której odwróciłem od armii, z której nie wolno odejść. Lily Evans. Ale ona już dawno nie istnieje. Już dawno umarła. Nie, nie umarła, została zabita. Nie potrafię znieść tej myśli, że muszę pracować do kogoś kto ją zabił. Zacisnąłem dłonie w pięści by powstrzymać łzy. Zawróciłem i popędziłem do swojego gabinetu. Przestań o niej myśleć! Karciłem się w duchu, ale wiedziałem, że to nic nie pomoże. Chcę ją chronić. Nie zasługuje na to aby ktoś w ogóle coś dobrego o mnie mówił, a co dopiero wstąpienie do armii Czarnego Pana. Ostatnio świat idzie w złym kierunku przeze mnie. Zabiłem go. Zabiłem Albusa Dumbledora. Ale to przecież nic. Sam tego chciał. Muszę to zrobić teraz. Muszę tam wrócić.
Z cichym pyknięciem aportowałem się na placyku Doliny Godryka. Powoli zacząłem iść jedną z alejek. Stał tam ciągle. Ciągle tak samo zrujnowany. Teraz brakuje tam tylko jej ciała. Stanąłem przed bramką i przeczytałem napis na tabliczce.
„W tym miejscu, nocą 31 października 1981 roku, stracili życie Lily i James Potterowie. Ich syn, Harry, jest jedynym czarodziejem, który przeżył Mordercze Zaklęcie. Ten dom niewidzialny dla mugoli, pozostawiono w ruinach jako pomnik pamięci po Potterach i aby przypominał o przemocy, która rozdarła ich rodzinę.”
Wokół były dopisane różne miłe słowa typu "Harry gdziekolwiek jesteś, wiedz, że jesteśmy z tobą" albo "Powodzenia Harry Potterze" lub "Ciągle na ciebie stawiam, Wybrańcu" i tym podobne. Spojrzałem w górę. Część domu była zrujnowana, ale reszta pozostawała niewzruszona. Jak moje serce. Muszę mu pomóc. Nie dlatego, że tak kazał mi Albus, ale dlatego, że ona zginęła za niego. Dlatego, że słodka Lily Evans poświęciła swoje życie, by mógł przetrwać Harry Potter. A teraz powodzenie jego misji zależy ode mnie. Padłem na kolana i zapłakałem. Dlaczego ona? Był środek zimy. Moja czarna szata szybko nasiąknęła wodą z roztopionego śniegu. Wstałem i otarłem łzy. Muszę to zrobić teraz.
Aportowałem się z powrotem do Hogwartu. Chwyciłem prawdziwy miecz Godryka Gryffindora i odnalazłem ich. Zaklęcia maskujące działały, ale pozostawiały po sobie ślady widoczne dla tych, którzy chcieli szukać. Umieściłem miecz w sadzawce i oddaliłem się w stronę ich obozu. Wyszeptałem formułę i przede mną zmaterializowała się srebrna łania.
- Prowadź go do celu - wyszeptałem. Pokiwała łebkiem i deportowałem się.
***
To było to. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na całą posiadłość Malfoy'ów. Malfoy Manor. Po kilku chwilach ze środka wypadła Bellatriks Lestrange z podłym uśmieszkiem.
- Mała Marikuś wreszcie zdecydowała? - zaśmiała się obleśnie, a ja zmusiłam się do uśmiechu.
- Już wiem jak potężny jest Czarny Pan i już wiem, że nie istnieje coś takiego jak dobro i zło, jest tylko władza i potęga - najwyraźniej na Bellatriks zacytowanie słów Voldemorta zrobiło wrażenie, bo skinęła głową i otwarła bramę. Odwróciła się i pomaszerowała z powrotem w stronę domu. Poszłam za nią. Po chwili stałam w progu prostokątnej sali, która służyła za jadalnię i salę posiedzeń. Wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę, a ja spojrzałam na niego. Jego oczy pozostawały niewzruszone. Nie chciał mnie powtrzymywać. Nie bał się o mnie, nie próbował mnie chronić, chociaż teraz i tak było już za późno. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na Voldemorta. Przebiegł mnie dreszcz.
***
Wszystko we mnie krzyczało do niej by zawróciła, by się cofnęła, by się postrzymała. Ale teraz nie mogłem nic zrobić. W środku panowała gorączka, ale na zewnątrz byłem taki jak zawsze. Zimny, opanowany, niewzruszony. Chciałem stanąć przed nią i zasłonić ramionami. Ale pozotałem na miejscu. Czarny Pan wstał i podeszdł do niej.
- A więc widzę, że wreszcie dokonałaś właściwego wyboru - zasyczał. Uśmiechnął się obrzydliwie i powiedział.
- Wyciągnij lewą rękę - Marika usłuchała. Jednym ruchem podwinęła rękaw i wyciągnęła rękę. Była strasznie blada. Nie rób tego głupia dziewczyno, nie rób tego błagam! Voldemort dotknął długim palcem jej delikatnej skóry. Nawet nie zadrżała z obrzydzenia. Poczułem dumę. Jest lepszą aktorką niż można by się było spodziewać. Jest silna. Da radę. Podniósł różdżkę i zaczął malować na jej skórze Mroczny Znak. Było to tak bolesne uczucie, że wielu traciło przytomność. Ale ona zacisnęła tylko zęby.
- Witaj wśród śmierciożerców - powiedział Czarny Pan i usiadł na swoje miejsce. Zrobiła to. Już to zrobiła.
***
Kiedy aportowałam się na małym podwórku przed moim domkiem w Weston Super Mare wreszcie odetchnęłam z ulgą. Poczułam morską bryzę na twarzy i przestało mi się kręcić w głowie. Stanęłam przed drzwiami i wyciągnęłam różdżkę. Zaczęłam szeptać formułki zaklęć, które pozwolą dostać mi się do domu. Minęła dobra minuta aż wreszcie mi się to udało. Zawsze tak było. Weszłam do domu i zamknęłam drzwi. Uwielbiałam cały mój cichy zakątek. Był dokładnie taki jak ja. Z zewnątrz zwykły i spokojny, ale w środku skrywał wiele tajemnic. Odwiesiłam płaszcz w garderobie i zrzuciłam buty. Naprzeciwko drzwi wejściowych były schody, a pod nimi inne, doskonale ukryte, prowadzące do mojej małej, prywatnej pracowni. Po lewej były drzwi prowadzące do salonu, a po prawej do kuchni. Na piętrze znajdował się korytarz. Na samym końcu było przejście na balkon. Weszłam po schodach i popchnęłam drzwi po prawej prowadzące do łazienki. Zrzuciłam czarne szaty i wzięłam prysznic. Gorąca woda spływała po moim bladym, nagim ciele. Wszystkie słowa Czarnego Pana wierciły mi dziury w mózgu. Myślałam, że moja głowa zaraz eksploduje. Zakręciłam wodę i dokładnie osuszyłam ciało ręcznikiem. Rozczesałam długie, kruczoczarne włosy, zebrałam rzeczy z podłogi i przeszłam do sypialni. Po lewej stronie znajdowały się dwie szafy. Jedna, większa z szatami czarodziejów i druga z mugolskimi ubraniami. Naprzeciwko stało wielkie łóżko małżeńskie z szmaragdowym baldachimem przykryte srebrną narzutą. Podłogę pokrywały panele z ciemnego drewna lecz większość wolnej przestrzeni zajmował czarny dywan. Poza tym było tam jeszcze biurko zawalone piórami i rolkami pergaminu, kufer wypełniony do połowy ubraniami i komódka na której znajdowało się akwarium. Lubiłam hodować takie proste, niemagiczne zwierzątka jak rybki. To była moja oaza spokoju. Brudne szaty wrzuciłam w jeden z otworów w ścianie z napisem "ubrania", obok niego znajdował się kolejny z napisem "śmieci" i jeszcze kolejny z napisem "listy", do którego wrzucałam list i potem zostawały dostarczane przez sowią pocztę na miejsce. Wzięłam szarą, mugolską bluzę przez głowę z dużą kieszenią na brzuchu, czane rurki i trampki. Różdżką zamknęłam drzwi i przeskoczyłam przez ogrodzenie prosto na plażę. Była wczesna wiosna, kwiecień. W Anglii zawsze było pochmurno, a w Weston Super Mare wiał okropny wiatr o każdej porze roku. Mimo warunków pogodowych uwielbiałam to miejsce. Mokry piasek na plaży zapadał się pod moimi stopami. Dzień odpływu, pomyślałam. Już nie musiałam spoglądać na tablicę z informacjami żeby wiedzieć kiedy woda przypływa a kiedy odpływa. Był zachód słońca i o tej porze kiedy nie padało niebo zwykle było bezchmurne i wiał lekki wiatr. Ta pogoda zawsze mnie uspokajała, ale nie tym razem. Podwinęłam rękaw lewej ręki i zobaczyłam czarny jak smoła Mroczny Znak. Poczułam obrzydzenie do samej siebie. Chciałam pozbyć się tego symbolu, pozbyć się tego znaku. Szybkim ruchem znowu go zakryłam. Nie ma go tam, myślałam. Tylko dlaczego ja to właściwie zrobiłam? No tak. Miłość. Tylko dlaczego do cholery musiałam zakochać się w tym starym nietoperzu? Pewnie dlatego, że jestem głupią wariatką marzycielką. Westchnęłam i poszłam dalej przed siebie aż doszłam do molo. Zawróciłam, a spacer zajął mi tak długi czas, że kiedy zobaczyłam swój malutki domek było już prawie całkowicie ciemno. Kiedy tylko przekroczyłam próg jakaś sowa sfrunęła mi na ramię. Odwiązałam list przymocowany do jej nóżki i przeczytałam zawartość.
Spotkajmy się o północy w mugolskim pubie w Londynie "Top Secret" - S. S.
Uśmiechnęłam się. Severus Snape chce się ze mną spotkać.
***
Z cichym pyknięciem aportowałem się na obskurnym placyku z tyłu pubu. Czasem warto przyjaźnić się z kilkoma mugolami. Zapukałem do drzwi, a po chwili pojawił się właściciel. Łysiejący mężczyzna z krzaczastymi brwiami i bystrymi oczami. Uśmiechnął się i wpuścił mnie do środka.
- Co tam słychać, Severusie?
- Wszystko dobrze, dziękuje. A jak się kręci twój interes? - przeszliśmy przez kuchnię i pojawiliśmy się za barem.
- Jak widzisz jest coraz lepiej - gospodarz uśmiechnął się jeszcze szerzej i poprowadził mnie pomiędzy stolikami do prywatnej loży.
- Kiedy pojawi się tutaj pewna młoda dama o kruczoczarnych włosach i bladej cerze zaproś ją do mnie dobrze?
- Oczywiście. Coś do picia? - pokręciłem głową i zamknąłem drzwi. Mała, okrągła loża z kanapą obitą czerwonym zamszem od reszty pubu oddzielona ścianą i drzwiami. Jedyne miejsce w którym możemy porozmawiać. Odwiesiłem płaszcz i usiadłem na kanapie. O czym ja mam w ogóle z nią rozmawiać? Cześć, uciekaj póki tylko możesz? Parsknąłem śmiechem z własnej głupoty. Nie umiałem zebrać myśli. Co chwila miałem przed oczami obraz Czarnego Pana wypalającego znak na jej przedramieniu. Nagle ktoś zapukał. Aż podskoczyłem w miejscu. Drzwi uchyliły się i weszła Marika. Miała na sobie obcisłe dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę z kapturem naciągniętym na głowę. Zrzuciła go i odrzuciła włosy do tyłu. Muszę przyznać, że wygląda bardzo ładnie. Zamknij się, Sev. Skarciłem się w duchu.
- Witaj, Marika - wstałem.
- Dzień dobry, profesorze - skinęła mi głową.
- Severusie?
- Dzień dobry, Severusie - poprawiła się i odwiesiła kurtkę na haczyku. Usiadłem a ona zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Ma takie same oczy jak moje.
- Chcesz się czegoś napić? - pokręciła przecząco głową.
- Dlaczego chciałeś się spotkać?
- Dlaczego wstąpiłaś do Śmierciożerców? - spuściła wzrok a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Do jasnej cholery, Severus. Nie możesz pytać ludzi wprost o takie rzeczy!
- Dlaczego zrobiłaś takie głupstwo? - podniosłem głos. Skuliła się jak dziecko. Jeśli chce być Śmierciożercą albo chociaż go udawać musi się bardziej postarać. Zamknij się stary nietoperzu! Zrobiłem coś niezwykłego. Złapałem ją za dłoń spoczywającą na stoliku, a drugą ręką podniosłem jej głowę tak aby podniosła wzrok. Spojrzała mi w oczy.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytałem teraz już delikatnie. Tak jakbym się martwił. Jaki jestem okropny. Zaśmiałem się w duchu.
- Dla ciebie - powiedziała i ścisnęła moją dłoń. O boże, co ja najlepszego zrobiłem? Severusie, najpierw się myśli potem robi!
- Masz szansę jeszcze uciec - powiedziałem cicho.
- Ale ja nie chce uciekać. Chcę walczyć.
- Nie rozumiesz? Jeśli coś pójdzie nie tak on cię zabije! Albo on albo Zakon, kiedy dojdzie do ostatecznej bitwy! A kiedy ponieślibyśmy klęskę i jakimś cudem byś przeżyła zostaniesz zesłana do Azkabanu! - wstałem.
- I po co to wszystko? Bo wierzysz w miłość? Bo myślisz, że twoje zauroczenie jest odwzajemnione? Bo myślisz, że cię kocham?! - wstała i wymierzyła mi siarczysty policzek. Chwyciła kurtkę i otworzyła drzwi mocnym kopniakiem. Cały pub zamilkł kiedy przechodziła przez drzwi. Brawo, Severus, brawo. Ty to wiesz jak rozmawiać z kobietami. Chwyciłem swój płaszcz i opuściłem lożę. Wcisnąłem właścicielowi baru 10 funtów i wybiegłem na ulicę. Rozejrzałem się, nigdzie jej nie było. Zakląłem. Zalazłem jakąś ślepą uliczkę i deportowałem się.
***
Aportowałam się z cichym pyknięciem przed furtką i otarłam łzy wierzchem dłoni. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam ogień. Mój dom. Wyciągnęłam różdżkę i zaczęłam gasić pożar. To musieli być czarodzieje. W końcu był odporny na zwykły, mugolski ogień. Ktoś aportował się za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Severusa. Z jego różdżki wystrzelił strumień wody i bez słowa zaczął mi pomagać. We dwójkę było o wiele łatwiej. Mój dom. Nie był ogromny, nie był piękny, ale był mój. Wszystkie moje rzeczy. Jęknęłam. Już prawie nie widziałam co robię, bo oczy zaszły mi łzami. Podszedł do mnie i objął mnie jednym ramieniem. Prawą ręką złapał moją rękę i strumienie wody z obu różdżek połączyły się. Pracował za nas obojga. Nie wiem ile trwało zanim skończył, ale połknęłam już mnóstwo popiołu a przez dym ciężko mi było oddychać. Odchrząknęłam i powiedziałam:
- Kto to zrobił? - tylko tyle udało mi się wydusić, bo zaraz znowu zaczęłam szlochać na myśl o tym, że nie mam już niczego.
- Pewnie szmalcownicy. Palą domy czarodziejów, gdy tylko im się to podoba. Jeśli zniszczą dom jakiejś ważnej rodziny otrzymują nagrodę, ale nie tym razem. Czarny Pan będzie wściekły, kiedy się dowie, że palą domy śmierciożerców. Czy coś mogło ocaleć?
- W mojej sypialni na piętrze jest skrzynia.
- Pójdę po rzeczy.
- Nie możesz. Tylko ja mogę ją otworzyć i tylko w jeden sposób - westchnęłam.
- Zostań tutaj - zabrał ramię i poszłam do drzwi. Jakimś cudem ocalały schody i większość ścian po stronie salonu i sypialni. Łazienka i kuchnia były doszczętnie spalone. Postawiłam stopę na stopniu. Zatrzeszczał, ale nic się nie stało. Delikatnie wbiegłam na piętro i popchnęłam drzwi do sypialni. Cała była pokryta popiołem i do połowy spalona, jednak skrzynia ocalała bez skazy. Wyciągnęłam nóż i rozcięłam palec tak by poleciała krew. Przyłożyłam go do otworu na klucz, a wieko otworzyło się. Wyciągnęłam małą torebkę i wkładałam do niej wszystkie rzeczy. Dawno temu rzuciłam na nią zaklęcie zwiększająco - zmniejszające. Były tam książki, eliksiry, pamiątki rodzinne oraz wszystkie moje dzieła. Upchnęłam to w torebce i otarłam pojedynczą łzę, która spłynęła po moim policzku. Wybiegłam z pokoju i stanęłam koło Severusa. On złapał mnie za rękę i przeteleportował nas na ciemną ulicę. Zdążyłam przeczytać tylko napis "Spinner's End" oświetlony mdłym światłem latarni, bo mężczyzna pociągnął mnie w stronę drzwi któregoś budynku. Otworzył je i zapalił światło. Na Merlina, jestem w jego domu! Zrzuciłam kurtkę z ramion i powiesiłam ją na stojaku. Wejście było w salonie, więc od razu zobaczyłam główne pomieszczenie. Mnóstwo książek. Większość ścian zajmowały regały z książkami. Uśmiechnęłam się. Ściągnęłam buty i podeszłam do najbliższego regału. "Eliksiry dla zaawansowanych od A do Z", "100 wywarów uśmiercających", "Napoje wzmacniające - sekrety długowieczności" i inne podobne dzieła znajdowały się w jego biblioteczce.
***
- Czuj się jak u siebie w domu. Sypialnia jest twoja, łazienka jest na górze - pozwoliłem komuś czuć się u mnie jak u siebie! Ciekawe jak by to było gdybyśmy mieszkali razem... Opanuj się, Severus! Skinęła lekko głową i wróciła do oglądania mojego zbioru. Nienawidzę kiedy to robią! W końcu to jest prywatne! Opadłem na kanapę i obserwowałem ją. Kiedy skończyła sięgnęła po książkę znajdującą się na stoliku, ale uprzedziłem ją.
- Nie, nie kochana. To jest moje - prychnęła udając niezadowolenie i zajęła miejsce koło mnie. Parsknąłem krótkim śmiechem. To ty potrafisz się śmiać, ty stary nietoperzu? Teraz ja prychnąłem w duchu. Marika uśmiechnęła się promiennie. Tak pięknie się uśmiechała. Zacząłem czytać, a ona tylko patrzyła na mnie. Po kilku minutach odłożyłem lekturę i również na nią spojrzałem.
- O co ci chodzi? - spytałem.
- Jednak nie palisz książek wzrokiem jak czytasz.
- A były takie plotki?
- Oczywiście! - zaśmiała się perliście. Znowu to robi!
- Czy ty mnie naprawdę...? - nie odpowiedziała tylko nachyliła się i złożyła na moich ustach pocałunek. Żołądek podskoczył mi do gardła. Wahała się. Nic nie rób Severus! Nie posłuchałem samego siebie. Zadziałałem instynktownie i oddałem pocałunek. Przysunęła się bliżej i zaczęła całować mnie śmielej. Zarzuciła mi ręce na szyję, a ja objąłem ją w talii. Natychmiast przestań, Severusie! Och zamknij się - pomyślałem i przyciągnąłem ją jeszcze bliżej. Nie chciała odpuścić. Na pewno myślała, że nie pozwolę jej na żaden inny czuły gest. W końcu oderwała się ode mnie. Oczy jej błyszczały, a usta były rozpalone. Oboje głośno dyszeliśmy. Położyłem się, a ona wtuliła się w moje ramiona. Nasze ciała były tak blisko, jakbyśmy zostali stworzeni z jednej formy. Wziąłem książkę i ponownie zagłębiłem się w lekturze. Marika co jakiś czas całowała mnie w brodę lub w policzek, aż zasnęła. Czytałem do drugiej. Podniosłem się i wziąłem ją na ręce. Skuliła się w sobie. Zaniosłem ją do sypialni i ułożyłem delikatnie na łóżku po czym przykryłem kołdrą. Przebrałem się w piżamę i ułożyłem koło niej. Bez żadnych zmartwień oddaliłem się w objęcia Morfeusza.
*
Obudziłam się i poczułam jego zapach, zapach lasu i ziół. Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam z łóżka. Zebrałam swoje rzeczy i zostawiłam Severusowi kartkę, dokąd się wybieram. Mimo tego, że zostałam bez dachu nad głową i wstąpiłam do Śmierciożerców byłam szczęśliwa jak nigdy. Ta jedna noc była najpiękniejszą ze wszystkich. Wyszłam na ulicę. Był rześki, ciepły poranek. Odetchnęłam głęboko i deportowałam się.
*
Otworzyłem oczy i spojrzałem w bok. Pusto. Czyli tak naprawdę nie byłó Mariki? Cholera. Jej dom się spalił, a ona była u mnie. W moim łóżku! CHOLERA! Wstałem i zacząłem szukać śladów obecności tej dziewczyny w moim domu. Na stoliku w salonie leżała kartka.
Londyn, Baker Street, 147
Tylko adres? Prychnąłem. Koło karteczki leżała fiolka wypełniona czarnym gazem z napisem "Otwórz mnie". Wyciągnąłem korek i ze środka wyleciały czarne kruki. Usiadły na kanapie, stoliku i na półkach z książkami. Nia wiadomo skąd zaczęła napływać muzyka. Francuska piosenka. Nigdy wcześniej jej nie słyszałem. Wydawała się szczęśliwa, ale skrywała w sobie mrok. Była tajemnicza. Zamknąłem oczy i pozwoliłem, by dźwięki przewiercały mnie swoim urokiem. Po kilku minutach piosenka zaczęła się kończyć. Podniosłem powieki i policzyłem kruki. Czternaście. Kiedy ostatnie nuty ucichły jeden ptak wybuchnął. Pozostały z niego jedynie strzępy czarnej mgły, a reszta kruków powróciła do fiolki. Kiedy przyfrunął ostatni ptak sama się zakorkowała. Otworzyłem ją jeszcze raz. Teraz kruków było tylko trzynaście. Uśmiechnąłem się. Severusie, czy ty się uśmiechasz? Ta dziewczyna jest taka zdolna. Chyba czas się jej odwdzięczyć.
***
Równo o dziewiętnastej ktoś zadzwonił do drzwi. Zbiegłam na dół by otworzyć gościowi. Na widok Severusa szeroko się uśmiechnęłam.
- Zielone? - zapytał, spoglądając na moje włosy. Moje kruczoczarne włosy mieniły się jakby obsypane maleńkimi szmaragdami, a końcówki od rana zmieniły kolor na sosnowy odcień zielonego.
- A czemu nie? - odpowiedziałam pytaniem.
- Zbieraj się - warknął. Zmarszczyłam czoło i przekrzywiłam lekko głowę.
- Nie będziemy dzisiaj siedzieć w domu - bez słowa odwróciłam się i pobiegłam po kurtkę. Po minucie stanęłam obok Severusa w ciemnej uliczce. Teleportowaliśmy się... na szczyt wieży Eiffla! Zaparło mi dech w piersiach. Obeszłam powoli cały szczyt, rozkoszując się widokami Paryża. Rozłożył koc i nalał do kieliszków wina. Nie ładnie, panie profesorze. Usiadłam koło niego.
- Nie powinieneś być w szkole? - spytałam.
- Powinienem, ale jestem dyrektorem - mrugnął do mnie. Ulice pod nami tętniły życiem, ale tutaj na górze panowała cisza i spokój. Położyłam się, a on koło mnie. Przez długi czas oglądaliśmy gwiazdy w milczeniu. Tak jest najlepiej. Tak gdzie widziałam swoją przyszłość, widziałam też jego. Był w moim każdym planie, w każdej myśli. Rozmarzyłam się, a jego głos wyrwał mnie z transu.
- Co to była za piosenka? I jak to zrobiłaś? - powiedział, po czym usiadł. Zawsze tak robił, kiedy się nad czymś zastanawiał.
- Magia bezróżdżkowa i kilka sztuczek - uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Która godzina?
- Dochodzi dziesiąta - odpowiedział i wyciągnął różdżkę. Machnął nią kilkakrotnie i naprzeciwko mnie zmaterializował się gramofon. Włączył płytę i usłyszałam dźwięki mojej piosenki. Wstaliśmy i zaczęliśmy tańczyć, chociaż ja jako najgorsza tancerka w historii, tak naprawdę próbowałam tylko kołysać się w rytm muzyki. Nuciłam cicho pod nosem...
Je remue le ciel, le jour, la nuit
Je danse avec le vent, la pluie
Un peu d'amour, un brin de miel
Et je danse, danse, danse, danse, danse, danse, danse...
- Co to oznacza? - spytał Sev.
- Mieszam niebo, dzień i noc. Tańczę z wiatrem, z deszczem. Trochę miłości, odrobinka miodu. I tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę… - prychnął cicho, ale nie skomentował tego. Śpiewałam cichutko dalej.
Et dans le bruit, je cours et j'ai peur
Est-ce mon tour ?
Vient la douleur...
Dans tout Paris, je m’abandonne
Et je m'envole, vole, vole, vole, vole, vole, vole
- A ta część?
- Pośród zgiełku biegnę i boję się. Czy to moja kolej? Nadchodzi ból... Po całym Paryżu, zatracam siebie. I odlatuję, lecę, lecę, lecę…
- A pro po latania - mruknął i wyłączył gramofon. Rzucił na mnie zaklęcie kameleona, jednym machnięciem różdżki usunął koc i sprzęt grający. Założył mi na plecy coś na kształt skrzydeł. Poczułam delikatne wibracje przesuwające się powoli po kręgosłupie.
- Ściśnij ręce przy bokach, a ja doliczysz do pięciu otwórz ramiona - rzucił zaklęcie kameleona również na siebie i stanęliśmy na barierce.
- Gotowa? - spytał, a ja kiwnęłam głową. Spojrzałam w dół. Nigdy nie miałam lęku wysokości, więc czułam tylko narastające podniecenie. Nagle Severus ugiął kolana, a zrobiłam to samo i już pędziłam w dół. Widziałam dachy, które mijałam w drodzę na dół, ludzie stawali się coraz więksi, światła przybliżały się diametralnie. Rozłożyłam skrzydła i zawisłam w powietrzu. Z wolna opadałam w dół. Z zachwytem obserwowałam miasto z tej perspektywy. Byłam ptakiem. Jestem ptakiem.
Et je m'envole, vole, vole, vole, vole, vole, vole
Zanuciłam i zaśmiałam się bezgłośnie. Spadałam powolutki w dół, osuwałam się na oświetlone podnóże wieży Eiffla. Wypatrywałam wolnej przestrzeni, na której mogłabym wylądować. Mimo słabego tempa, spotkanie z gruntem nie było przyjemne. Stanęłam na nogi, ale siła lądowania była zbyt mocna, upadłam na kolana i podparłam się dłońmi. Mimo wszystko, nie czułam żadnego bólu. Byłam oczarowana. Podeszłam do Severusa, który zbierał się z chodnika i klął pod nosem. Pocałowałam go w policzek.
- Dziękuje - powiedziałam i deportowałam się z cichym pyknięciem.
***
Przez cały miesiąc nie miałam z nim kontaktu. A ja, głupia się łudziłam. Weszłam do szkoły, do gabinetu dyrektora. Siedział tam, gdzie zawsze.
- Och, to ty - mruknął tylko i znowu zatracił się w lekturze.
- Severusie, ty stary dupku! Dlaczego mnie zostawiłeś, cholero? Bo wielki pan Snape miał taki kaprys - zaśmiałam się ironicznie.
- Zamknij się! - wrzasnął.
- Czy ty mnie kochasz w ogóle? - zastygł. To pytanie go uraziło.
- Wiesz jaką postać przybiera mój patronus? - spytał cicho.
- To łania i co dalej?
- Expecto Patronum! - krzynął i z jego różdżki wypłynął srebrny kruk. Mój kruk. Mój patronus. To ja jestem krukiem. Wpadłam mu w objęcia.
- Ty stary draniu!
***
Staliśmy w kręgu za Czarnym Panem. W czarnych szatach, z maskami na twarzy i kapturami na głowach. Wszystkie oddechy stanęły na moment, aż Narcyza Malfoy oznajmiła:
- Martwy - byłam wściekła i zrozpaczona. Severus Snape nie żyje. Harry Potter nie żyje. Ściskam w lewej dłoni obrączkę. Muszę go pomścić. Chowam ją do kieszeni. Usłyszałam o planie Harry'ego. Trzeba zniszczyć węża. Zrobię to osobiście. Pomszczę wszystkich członków Zakonu Feniksa. Zwyciężymy bez Harry'ego Pottera. Idziemy w ciszy. Albo po prostu nic do mnie nie dociera? Obojętnie. Stajemy na dziedzińcu. Wtem Longbottom przecina węża na pół. Harry opada z ramiona Hagrida, staje na nogi i zaczyna walczyć. Zaczęło się. Zdzieram z twarzy maskę Śmierciożerców i zrzucam kaptur z głowy. Zza pleców atakuje Yaxleya. Upadł na kamienną posadzkę wijąc się z bólu. Wyrywam mu różdżkę z dłoni. Atakuje z podwójną mocą obu różdżek. Greybeck biegnie za jakąś Gryfonką. Petryfikuję go w zaskakującym tempie. Jestem wściekła. Wszystko we mnie buzuje. Pojawiają się dementorzy. Przywołuję patronusa i dzieje się coś niesamowitego. Z jednej różdżki wylatuje kruk, a z drugiej nietoperz. Ten stary nietoperz tak bardzo namieszał mi w głowie! Oba patronusy, obok siebie, atakują dementorów. Łzy spływają po moich policzkach. Nie ocieram ich. Walczę dalej. Kolejnych dwóch Śmierciożerców pada na posadzkę. Nagle słyszę ogłuszający ryk. Olbrzymy. Jeszcze tego na brakowało. Odnajduję wzrokiem jedyną osobę, która może mi zaufać. Pośród zgiełku walki, biegnę do Tonks.
- Tonks?
- Marika, ty zdradziecka suko!
- Zamknij się, Dora! - staję koło niej i miotam podwójnym zaklęciem w stronę Lucjusza, z którym się pojedynkowała. Spogląda na mnie zdziwiona, ale od razu zaczyna walczyć dalej.
- Olbrzymy! - krzyczę i padam na ziemię. Mordercze zaklęcie śmignęło mi nad głową.
- Skąd mamy wziąć miotły?
- Osłaniaj mnie! - stanęłam przed nią dociskając ją do ściany zamku i osłaniając przed wrogiem. Wyczarowałam tarczę przed nami.
- Trzymaj! - chwyciłam prawą ręką obie różdżki, a lewą trzymałam trzonek miotły.
- Lecimy! - krzyknęłam.
- Atakuj oczy olbrzymów lub ich paszczę - poleciłam Tonks i skierowałyśmy się w stronę walczących olbrzymów. Graup walczył dzielnie, ale sam nie da rady. Przeleciałyśmy jednemu przed nosem.
- Conjunctivitis! - upadł za ziemię powodując mocny wstrząs i złapał się za oczy. Kolejny i kolejny. Następny zabity Śmierciożerca, i następny, i następny...
Zanim się zorientowałam wszystko się skończyło. Wygraliśmy. Wszyscy patrzyli ze zdziwieniem na mnie, kiedy zasiadłam przy stole Ślizgonów. Nie jestem Śmierciożercą.
***
Właśnie wybiła północ. Stanęłam na samej górze wieży Eiffla. Postanowiłam zrobić to w tradycyjny sposób.
- Nie wierzę, że to robie stary draniu - mruknęłam.
- Zaraz będziemy razem, Severusie - wyszeptałam, a łzy popłynęły po moich policzkach. Spojrzałam na napis wygrawerowany na obrączce i mimowolnie się uśmiechnęłam. Ścisnęłam ją w dłoni i skoczyłam. Ziemia przybliżała się w zawrotnym tępie. Nie bałam się. Ostatnim moim uczuciem było latanie. W ostatnich chwilach byłam ptakiem. W ostatnich chwilach byłam naprawdę wolna. Uśmiechnęłam się na tę myśl i zanuciłam.
Est-ce mon tour ?
Vient la douleur...
Et je m'envole, vole, vole, vole, vole, vole, vole
--------------------------------------------
W dniu urodzin mojego bloga oddaję wam do oceny moją Sevikę <3 Dedykowana oczywiście Marrie. Nie wyszła tak jak chciałam, ale mogłam spierdolić bardziej :) Dziękuje wszystkim, którzy są ze mną przez ten cały rok i chociaż bardzo zniszczyłam bloga to mam nadzieję, że nie jesteście tak bardzo zawiedzeni. Nie wiem co mam jeszcze powiedzieć. To dzięki Wam moje bazgroły mają jakikolwiek sens, a sama czuję się dumna, że nie porzuciłam mojego bloga. Pamiętajcie, że nie porzuciłam go tylko dlatego, że nie chciałam zawieść czytelników.
PS. Marika, mam nadzieję, że się nie obrazisz za to gówno :)
Zawsze wasza, Ginny ♥
Kocham. Pomimo tego, ze w pewnym momencie zalatuje słodkością to kocham to całym sercem. Popłakałam się na końcu. W momencie kiedy Severus wyczarował patronusa pomyślałam "zastąpiłam mu Lily*. to piękne. Chyba przekonam się do Francji. Dziękuje jeszcze raz. Pięknie piszesz i nie kończ z tym. Serio. Nie warto tego porzucać. Weny życzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Marika Snape
Gdy tylko zobaczyłam Sevikę, wiedziałam, że muszę to przeczytać.
OdpowiedzUsuńMusze przyznać, ze wyszło ci świetnie. Marika poświęca się dla Severusa, a on zapomina o Lily i w końcu, choć przez chwilę są szczęśliwi.
No i kanon zachowany. Jest jego śmierć i ta końcówka... biedna Marika, ale zbyt mocno go kochała...
Moje ukochane piosenki w tak ślicznej miniaturze <3
Cudo
Croy http://black-redstart.blogspot.com/
Świetna !
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do The Versatile Blogger Award :) Więcej informacji na moim blogu :* http://pamietnikcamile.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Camile
Dobre, na prawde ddobre. Piszesz o wiele lepiej niz na samym poczatku. Nie chce sie az wierzyc ze Ty to napisalas. Czytalam piersze rozdziali i powiem Ci ze to jest lepij napisane niz to co jest na poczatku. Na pewno od nikogo tego nie wziela? Nie no.
OdpowiedzUsuńWitam zostałaś nominowana do LBA! :) Więcej informacji u mnie. dramione-w-cieniu-aniola.blogspot.com/2014/09/liebster-awards.html
OdpowiedzUsuńMoglabys coś napisać ;c bo to super blog a nie ma co czytać
OdpowiedzUsuńCHAMSKA, AMATORSKA REKLAMA!
OdpowiedzUsuńCHAMSKA, AMATORSKA REKLAMA!
Wcześniej byłam zbyt leniwa, żeby cokolwiek zacząć robić.
Czekam na jakiś, chociaż najmniejszy, malutki, tyci odzew z Waszej strony. Buźka!
http://fremionestory.blogspot.com/2016/02/nora-mija-wasnie-trzeci-wieczor-wakacji.html