Dziewczyna otarła łzy rękawem granatowej bluzy i wolno ruszyła korytarzem ku schodom. Spojrzała na zegarek. "Za osiem dziewiąta" pomyślała i wtedy zobaczyła ciemną postać stąpającą po schodach niczym nietoperz.
- A pani panno Granger powinna być już w pokoju wspólnym i odrabiać pracę domową z eliksirów. - powiedział Snape przeciągając każdą sylabę i opierając się na poręczy zagradzając jej drogę. Wypięła dumnie pierś i spojrzała na profesora.
- Esej już leży gotowy w torbie.
- Ale to zmienia faktu, że powinnaś być już w wieży! - W każde słowo włożył tyle jadu ile to było możliwe.
- Mam jeszcze 6 minut, aby dojść na górę, które z zupełnością mi wystarczą, jeśli mnie pan profesor przepuści. - Podniosła i odchyliła lewy nadgarstek tak, aby mógł ujrzeć wskazówki. Zacisnął usta w cienką linię, której nie powstydziłaby się sama profesor McGonagall.
- Do wieży! - warknął niczym pies. Ominął ją, a ona ruszyła schodami ku górze. Po 4 minutach była już w dormitorium. W pokoju wspólnym wtopiła się w grupkę dziewczyn z szóstego roku i na jej szczęście ani Dean, ani Fred, ani nikt inny jej nie zauważył. Buty rzuciła pod łóżko, chwyciła kosmetyczkę i wpadła do łazienki. Odkręciła kurki. Przez krótką chwilę patrzyła na wodę, która z wolna spadała na dno wielkiej wanny, a potem zrzuciła z siebie ubrania. Woda była przyjemnie ciepła i sprawiła, że jej ciało się odprężyło. Tylko ciało, bo serce ciągle odczuwało inne emocje. Przerażenie, niepokój, poczucie winy, ból. Żałowała tego co się stało, bo była tak głupia by pocałować Deana w policzek przy tak wielu osobach. "A to nie on" pomyślała. Poczuła kłucie w klatce piersiowej i usłyszała kapanie. To łzy spływały jej po policzkach. Nie wiedziała kiedy zaczęła płakać. Przez chwilę odpłynęła do krainy fantazji, gdzie stała z dwoma chłopakami trzymającymi ją za ręce na łące pełnej kwiatów. Oboje się do niej uśmiechali. Otrząsnęła się z tych myśli. Woda stała się już letnia. Wyszła z wanny i wysuszyła ciało ręcznikiem. Narzuciła na siebie piżamę i wyszła. Jej współlokatorki już leżały w swoich łóżkach. Weszła do swojego i zasłoniła kotary. Ciężko jej było zasnąć, ale w końcu udało się.
Znowu była na owej łące jednak teraz straciła swój urok. Bez kwiatków, trawa wyblakła. Niebo skąpane było chmurami. Stała z podniesioną różdżką wycelowaną w chłopaka mniej więcej w jej wieku, który wił się na zmiemi. Znała go, lecz nie potrafiła sobie przypomnieć kto to. Cały umazany był błotem i krwią.
- Zrób to. - usłyszała jak inny chłopak szepcze jej do ucha.
- Wbij sztylet w jego serce. - Wiedziała, że musi to zrobić. Nie chciała, ale żądza mordu była zbyt silna. Chłopak, którego kochała leżał na ziemi, bezbronny a wokół niej krążył kochanek w ciemnej szacie, którą zamiatał liście. Ujrzała w jego oczach błysk, a spod peleryny wydobył się kosmyk rudych włosów.
-Teraz! - krzyknął nagląco. Spojrzała na postać kulącą się na ziemi. Musi zabić. Musi. Nie może, nie potrafi odmówić. Szepnęła i z różdżki wyleciał stop zielonego światła. Otoczenie się zmieniło. Teraz postać, która przed chwilą kuliła się u jej stóp stoi dumna obok niej, z głodem śmierci wymalowanym na twarzy. Rudowłosy chłopak, który wcześniej szeptał jej coś do ucha wił się w agonii. Leżał na skraju klifu. Ona stała kilkanaście metrów dalej. Byli nad morzem. Wystarczył jeden ruch różdżki, a osoba którą kochała zamieniła by się w nicość.
- Przełam jego serce na dwie części. Albo ja i ucierpi tylko jedna osoba, albo on i razem będziecie spadać do końca świata i jeszcze dłużej. - Jadowity szept wydobył się z czarnych ust zakapturzonej postaci. Wyciągnęła różdżkę przed siebie. Była z czarnego drewna jak jej życie. Szepnęła dwa słowa. Błysk zielonego światła. Obudziła się w swoim łóżku zalana potem. Zatroskana twarz jakiejś starszej kobiety trzymającej światło, które ją oślepiło wyrażała wyraźne zaniepokojenie. Zamrugała kilka razy, aż jej oczy przyzwyczaiły się do jasności. To profesor McGonagall nachylała się nad nią.
- Co się stało? - powiedziała słabym głosem dziewczyna ciągle nie wiedząc co się dzieje.
- Pani profesor! Trzeba ich ratować. Ktoś chce ich zabić. Na łące, oni tam stoją i...
- Cicho dziecko. Nic ci nie jest?
- Mi nie! - krzyknęła oburzona.
- Trzeba ich ratować. To Dean i Fred! - zamilkła. Nie wiedziała skąd to wiedziała, ale wiedziała.
- Oboje śpią w swoich łóżkach, ale ty najwyraźniej miałaś jakiś koszmar.
- Tak, chyba ma pani rację. Co się ze mną działo? - dodała cicho i poczuła, że jej twarz oblewa się rumieńcem.
- Krzyczałaś i wiłaś się na łóżku. Parvati z Lavender przyszły do mnie do gabinetu. Wysłałam je do pani Pomfery po eliksir słodkiego snu, a sama tutaj przyszłam.
- A co krzyczałam, pani profesor?
- Tylko "Nie, nie chcę." Nic więcej.
- Acha. Przepraszam. - dodała spuszczając wzrok.
- Spokojnie, nie martw się. Widzę, że masz chyba jakieś kłopoty. Jakbyś chciała zawsze możesz do mnie przyjść porozmawiać. Zaraz dziewczyny przyniosą eliksir.
- Dziękuje, pani profesor, ale nie mam żadnych problemów. Czasami zdarzają mi się po prostu koszmary. Nic więcej.
- Dobrze. - w tej chwili weszły jej współlokatorki niosąc mały flakonik. Podały go profesor McGonagall.
- Proszę, wypij to. - Hermiona poczuła ciepło gdzieś w środku, chciała podziękować, ale zamiast tego odpłynęła już w krainę błogiego snu. Rano obudziła się wypoczęta i nawet szczęśliwa dopóki nie przypomniała sobie o wczorajszym dniu. Zdradziła go, nie zdradziła siebie. Tak, właśnie tak. "Zraniłam sama siebie, zdradziłam." Poczuła kłujący ból w miejscu gdzie powinno być serce. Jej serca już tam nie było. Była pustka. Zniszczyła miłość dla zauroczenia. "A może nie." Wstała z łóżka i powlokła się do łazienki. Wszystko robiła automatycznie. Myślała tylko o bólu. O bólu jaki zadała sama sobie, zdradzając jedną miłość z drugą. Kiedy wyjrzała spoza swojego pustego świata ujrzała Ginny czekającą na nią w pokoju wspólnym. Przyjaciółka się uśmiechnęła, ale Miona tylko kiwnęła głową, a twarz dziewczyny spoważniała i kryła cień zmartwienia. Ruszyły w milczeniu w stronę wyjścia. Po kilku minutach, które wydawały się Hermionie wiecznością usiadły przy stole Gryfonów. Brązowowłosa sięgnęła po pierwszy lepszy półmisek. Była w nim jajecznica na boczku. Nałożyła łyżkę i powoli przeżuwała. Harry próbował nawiązać rozmowę, jednak ona go nie słyszała. Mowa ciążyła w jej ciele jak plecak pełny kamieni. Spojrzała na plan. Obrona przed czarną magią. Jęknęła w duchu co spowodowało jeszcze większy ból w klatce piersiowej. Wstała od stołu i powoli skierowała się ku schodom prowadzącym na trzecie piętro. Kiedy stanęła przed drzwiami rozbrzmiał dzwonek i wkroczyła do sali obrony przed czarną magią. Ławki były już poukładane pod ścianą, na środku było dużo wolnego miejsca. Dean czekał w rogu, a ona podeszła i skinęła głową. Odwróciła się w stronę profesora Vingt'a, który już na nich czekał. Łzy napływały jej do oczu. Starała się skupić na tym co mówił profesor, jednak nie udawało jej się to zbyt dobrze. Po chwili na środek wyszła pierwsza para czyli Seamus z Parvati, później jeszcze Harry z Lavender, a później Miona odpłynęła a jej myśli krążyły wokół chłopaka, który stała koło niej i drugiego, który znajdował się albo gdzieś na błoniach albo w cieplarni albo w klasie... Był tak blisko niej, a zarazem tak daleko. Ta okropna wizja nie dawała jej spokoju. Po chwili wyrwała się z transu, ponieważ ktoś, kto okazał się Deanem szturchnął ją delikatnie w ramię. Cała klasa z profesorem na czele patrzyła prosto na nią. Wyszli na środek i zaczęli. Blokowali zaklęcie i je rzucali przez kilka minut, aż równo zakończyli. Wszyscy zaczęli klaskać. W normalnych okolicznościach Hermiona spłonęłaby rumieńcem i uśmiechnęła się, lecz teraz pozostała blada i choć próbowała wyszedł tylko grymas.
- Brawo! Najlepszy występ! Widać, że jesteście bardzo zgrani i dużo ćwiczyliście! Wybitny! Dla was obojga. - Profesor Vingt rozpromienił się i pochwalił ich bardzo solidnie. Dean nieśmiało objął dziewczynę ramieniem. Nie protestowała, jeszcze raz zmusiła się do uśmiechu. Wrócili do swojego kąta a on ją puścił. Odszedł. Zostawił ją samą. Zabolało ją to bardziej niż myślała.
------------------------------------------------------------------------
No więc rozdział chyba taki sobie, ale no... nic nie umiem napisać :l Jedynie sen wyszedł chyba całkiem nieźle :) Dziękuje wam za 2200 wyświetleń <3 Skrobie następny, ale nie mam pojęcia kiedy będzie gotowy :> Jak przeczytaliście ten rozdział to skomentujcie. Chce wiedzieć co myślicie, czego chcecie i wgl, że przeczytaliście :) Mam kilka pomysłów, ale wszystkie chyba są kiepskie :C Nie ma herbatki nie ma weny, co zrobić? xd Właśnie powstała nowa strona "Reklamuj się", więc możecie tam wpisywać swoje blogi lub fp na fb, chętnie poczytam/zobaczę :)
Całuję :* Wasza Ginny
Świetny!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny z niecierpliwością! :3
Super :)
OdpowiedzUsuńextra fajny czekam na więcej
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko za jednym razem, piszesz niesamowicie :D
Super blog, naprawdę! Super myszka jak taką ustawić?
OdpowiedzUsuńPisz pisz *.*
OdpowiedzUsuńŚwietne <33
Kocham :**
~Ela ♥
Hermiona jest beznadziejna, ale ja jej pomogę. Dajcie mi tylko namiary na Deana, to go zaawaduję i będzie po kłopocie. Fred i Miona spotkają się na ślubie. Swoim, oczywiście.
OdpowiedzUsuń