Music

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 15 - Nieznajomy

Ostatnio gryfonka bardzo często wpadała na pewnego ślizgona o nieznanym jej imieniu. Czasem i on na nią spoglądał, ale nie było na jego twarzy tego łobuzerskiego uśmiechu, który kiedyś całkiem przypadkowo poznała. Przeważnie chodził sam i jakby nie za bardzo interesowało go co dzieje się dookoła. Hermionie trochę przypominał Lunę, która zawsze miała rozmarzone oczy. Poza tym czasem na jego twarzy dostrzegała cień bólu, a po kilku spotkaniach spostrzegła, że dzieje się tak zawsze kiedy w pobliżu znajduje się jakaś szczęśliwa para zakochanych. Ból, nie rozdrażnienie ani złość. Tylko ból.

Opada w nicość. Ale nie jest sobą. Jest nim. Nie wie, którym, ale nim. Ciało targane jest bólem. Tylko bólem. Jakby milion niewidzialnych biczów smagało jej ciało. A później wszystko ustaje i czuję pustkę. Tylko pustkę.

I zwykle w tym momencie Hermiona Graner budzi się w swoim dormitorium, kiedy już uda jej się zasnąć. Zalana zimnym potem, zmęczona. Każdego dnia wychodzi z łóżka, długo przed świtem. Myje się, ubiera, schodzi do pokoju wspólnego i nic. Czyje tylko tępy ból, a jej myśli są ulotne i nieuchwytne jak maleńkie ptaszki przelatujące przez jej głowę. Kiedy pojawia się pierwsza osoba ona biegnie do dormitorium i zabiera rzeczy. Wolno schodzi do Wielkiej Sali, bez pośpiechu, jakby ta codzienne wędrówka dawała ukojenie. Zasiada przy jeszcze pustym stole gryfonów. Próbuję coś przełknąć, ale nie potrafi. I zwykle w tym momencie zjawia się on. Jako druga osoba w Wielkiej Sali. Spogląda na nią i odchodzi do stołu ślizgonów. Wtedy ona wstaje. Za każdym razem musi przyznać, że on ją fascynuje, fascynuje ją jego postać. Ale zapomina kiedy otwierają się drzwi pierwszej klasy, w której mają zajęcia. Wtedy nastaje kolejna faza pustki. Niby robi notatki, dociera do niej każde słowo profesorów, ale nie skupia się na tym. Teraz nie umysł kieruje ciałem, ale przyzwyczajenia. Idzie na obiad. Przeżuwa kilka kawałków, nawet nie wie czego i wraca do swojej wieży. Do wieży, która jest jej więzieniem, ale i ucieczką od świata ludzi szcześliwych i żywych. Zamyka się w swoim łóżku, odrabia prace domowe. Zmierza ku klasom, w których odbywają się po południowe lekcje. I wraca do dormitorium. Odrabia kolejny nawał prac domowych. I zamyka się. Nie tylko w swojej klatce i świątyni, ale i w sobie. I myśli o karze, o bólu, o zdradzie, o nich. Zasypia na krótko obudzona koszmarem, albo nie śpi wcale. I tak mija jej każdy dzień. Dzień za dniem...

*

I tak już prawie połowa listopada. Dzień w dzień tak samo. Gryfonka obudzona okropnym snem, zmierza do łazienki. Lecz tym razem od razu powędrowała do Wielkiej Sali. Siedziała tak i siedziała. Aż w końcu wkroczyła osoba, na którą w duchu czekała. Ślizgon, którego imienia nie znała. Spojrzał na nią, ale tym razem nie ruszył do stołu domu węża. Stanął patrząc w jej czekoladowe oczy i powoli zaczął kroczyć ku niej. Nie spuszczał z niej wzroku, ale milczał. Zatrzymał się metr od niej. Dziewczyna poczuła, że jej serce przyspiesza swój bieg.
- Kolejne nieme spotkanie. - szepnął. Tak to było idealne określenie ich relacji, jeśli takowe w ogóle istniały. Wyciągnął rękę. Hermiona powoli chwyciła torbę i poczuła jego chłodną dłoń. Wstała, a on ją puścił.
- Zaufasz mi? - zapytał, a ona kiwnęła głową. Puścił jej dłoń i powoli ramię w ramię skierowali się do wyjścia. Nie poszedł do wyjścia, ani na schody naprzeciwko. Podszedł do ściany i przejechał delikatnie opuszkami. Ukazały im się stare drzwi, a on lekko się uśmiechnął i zapraszającym gestem nakazał jej wejść. Był tam wąski korytarz na zaledwie dwie osoby. Idealny dla nich dwojga.
- Rozejrzyj się. - szepnął. Odwróciła głowę. Nie było ścian ani sufitu. Byli na plaży. Po lewej stronie fale odbijały się od brzegu, a po prawej niekończący się złoty piasek, mieniący się w promieniach słońca. Na twarzy czuła lekki powiew wiatru.
- To moja kryjówka. - uśmiechnął się, poszedł kilka kroków do przodu i usiadł po turecku. Hermiona zawahała się, ale usiadła naprzeciw niego. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, aż chłopak nonszalancko odrzucił włosy, co było chyba niezamierzone, ale dziewczynie i tak się to kojarzyło z młodym Syriuszem.
- Nazywam się Jacob. Jacob Wright.
- Hermiona Granger.
- Od dawna się widywaliśmy całkiem przypadkowo, a mnie ciekawi co cię trapi. - powiedział powoli i nieśmiało, jakby się bał, że zaraz stąd odejdzie, ale ona nie ruszyła się z miejsca.
- Skąd wiesz, że jest coś takiego?
- Bo widzę, Hermiono. Widzę, że nie masz oparcia, że potrzebujesz wykrzyczeć całemu światu co Ci dolega, ale jednocześnie nie chcesz aby ktoś to usłyszał. - Dziewczyna poczuła falę zaufania. Ona ją rozumiał.
- Możesz mi zaufać. - wyszeptał.
- Kilka miesięcy temu zorientowałam się, że chłopak którego uważałam za brata teraz jest kimś więcej. Chcę aby był kimś więcej. Nie chciałam zniszczyć naszej przyjaźni, ale liczyłam, że i on poczuł coś nowego. A później pojawił się inny przyjaciel, z którym miałam ćwiczyć obronę przed czarną magią. I raz zemdlałam porażona jego zaklęciem. Zaopiekował się mną, a ja pocałowałam go w policzek. - Urwała na chwilę dusząc w sobie emocje, które nią targały. Jednak szum fal uspokajał ją, działał kojąco, więc ciągnęła dalej:
- A on mnie pocałował. Wręczył mi akt miłości, a ja nawet się nie buntowałam. Zdradziłam sama siebie. Zdradziłam miłość z zauroczeniem. - urwała, a on przesunął się koło niej. Położyła mu głowę na ramieniu.
- Nie musisz się bać. Nie powiem nikomu. Wobec tego ja zdradziłbym ciebie, twoje zaufanie. Objął ją ramieniem, ale Hermiona jakby wiedziała, że teraz zachowywał się jak przyjaciel, chociaż jeszcze nim nie był.
- A jak było z tobą? - zapytała. Milczał przez chwilę, ale po chwili zaczął, a jego twarz ukazała prawdziwe emocje. Ból i poczucie winy.
- To się stało latem, kiedy miałem piętnaście lat. Na całe wakacje przyjechali do nas przyjaciele rodziców z Ameryki. Mieli córkę. Była w moim wieku. Zakochałem się od razu. To spadło na mnie bez żadnego ostrzeżenia. Widziałem tylko jej długie, srebrne włosy i bursztynowe oczy. Tylko jej piękne ciało i uśmiech na twarzy. Rozmawialiśmy całymi dniami i nocami, a mimo to nie brakowało nam tematów do rozmów. Zawsze miałem jej coś do powiedzenia a ona mi. Rozumieliśmy się bez słów. Ostatniego dnia lipca, wyznałem jej co czuję. Powiedziałem jej wszystko. Wszystko. A ona powiedziała, że mnie kocha. Stałęm się tak szczęśliwy, że jakby unosiłem się w powietrzu. Każdego dnia spacerowaliśmy, składałem delikatne pocałunki na jej brzoskwiniowych ustach aż do dnia poprzedzającego jej wyjazd. Na jej ciele pojawiły się liczne plamy i rozcięcia. Widziałem jak jej ciało samo się kaleczyło. Jakby niewidzialny nóż rozcinał jej skórę. - Jego twarz wykrzywiła się bólem, ale ciągnął dalej:
- Czuwałem przy jej łóżku. Przybyli uzdrowiciele. Była zbyt słaba by przenieść do świętego Munga. Umierała, a ja patrzyłem na jej śmierć. Siedziałem z nią przez cały dzień i noc, a rano wyszeptała tylko dwa słowa i odeszła. - Ostatnie zdania powiedział szeptem. Nie musiał kończyć. Wiedziała co owa piękna dziewczyna powiedziała. Łzy spływały zarówno po jej policzku jak i jego. Teraz to ona poklepała go po plecach. Dzwonek ogłosił 5 minut do rozpoczęcia lekcji. Wstali i wyszli. Nikt nie zauważył kiedy pojawili się w tłumie. Razem poszli korytarzem, a przy rozstaju tylko się uśmiechnęli. Był to pierwszy, prawdziwy uśmiech gryfonki od bardzo długiego czasu.

----------------------------------------------------------------------

Hej kochani :) Miał to być prezent na Święta no i jest troszkę późno, ale co tam xd Skoro dotarliście aż tutaj, przez gęstwiny rozdziału, który jest ani udany ani nie, bardzo mnie to cieszy :) Muszę jednak też powiedzieć, że nie wiem kiedy będzie nowy rozdział, bo na razie mam małe problemy rodzinne. Co ja gadam są ogromne, taki prezent pod choinkę, ale wiem, że mnie to nie usprawiedliwia, a Was raczej nie obchodzi moje życie prywatne skoro już podjęłam decyzję o pisaniu bez względu na wszystko. Teraz będzie chyba jeszcze trudniej, szczególnie że wkroczyliśmy w etap, w którym Hermiona przypomniała sobie co to jest uśmiech. Łatwiej mi pisać o tym co czuję, chociaż większość rozdziałów i tak powstało w smutku. Postaram się napisać następny rozdział jak najszybciej, ale nie chce też żeby był do bani, więc no xd Dajcie mi trochę czasu :* Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku czytelnicy ! <3

7 komentarzy:

  1. Rozdział cudowny, ale szkoda że nie ma Freda ;(
    Mam nadzieję, że wszystko się ułoży w opowiadaniu i Twoim życiu :)
    Wesołych Świąt :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział naprawdę fajny. Trochę smutno, ale koniec był magiczny, więc jest dobrze :)
    Było kilka literówek, a Gryfonka/Ślizgon pisze się z dużej litery, ale sama treść wszystko nadrabia.
    Mam nadzieję, że wszystko w twoim życiu prywatnym ułoży się na swoje miejsce i tak jak Hermionie uśmiech szczęścia zagości na twarzy :)
    Wesołych Świąt!
    ~Salvio

    OdpowiedzUsuń
  3. No no. Ciekawa znajomość. Czasem literowki doprowadzają mnie do furii, ale zdarza się xP
    Ciekawe wątki.
    Takie kryjówki są magiczne. Sama mam jedną, ale nie zdradze gdzie i czemu :3
    Zaczelam czytać niedawno i teraz skończyłam. Podoba mi się, że Miłość Fremione nie rozwija się tak o już teraz natychmiast. Tylko szkoda, że Miona tak szybko się ogarnęła z tą miłością.
    Pozdr i weny życzę ^^ Pauline.M

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepszy rozdział ever. Nie mogę doczekać się nastepnego. Życzę weny i czekam na next! :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej. Na naszym blogu pojawiła się już ocena Twojego opowiadania. Zapraszamy!

    http://oceny-opowiadan-potterowskich.blogspot.com/2014/01/fremione-by-ginny.html

    A rozdział świetny :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Jacob, masz plusa.
    Ale gdzie jest Fred? Co to za Fremione, gdzie jest Hermiona i stado wszystkich chłopaków, bez tego najważniejszego o rudych włosach?

    OdpowiedzUsuń