Music

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 24 - "Zbyt wiele się zdarzyło by mógł na mnie patrzeć"

Przez cały wieczór i ranek Harry, Ginny i Hermiona mieli wyśmienite humory. Cieszyli się, a trochę śmieszył ich związek Rona. Wszystko zawaliło się na śniadaniu. Gdy tylko weszli do Wielkiej Sali wiedzieli, że coś się dzieje. Wszyscy nauczyciele siedzieli prosto, nie jedli i jedynie szeptali do siebie co jakiś czas. Brakowało jedynie Snape'a. Cała trójka zajęła miejsca przy stole Gryfonów i wpatrywali się w milczeniu w stół nauczycielski. Zresztą nie byli jedyni. Większość uczniów robiła dokładnie to samo. Chyba jeszcze nigdy w Wielkiej Sali nie było tak cicho. Po kilku minutach wstał dyrektor Dumbledore. Cała sala zamilkła i wstrzymała oddech.
- Mam złe wieści - zaczął dyrektor.
- Dzisiaj w nocy do skrzydła szpitalnego został przeniesiony uczeń - pauza. Hermiona w zawrotnym tępie przeleciała wszystkie stoły uczniowskie. Ginny, Harry, Ron, George, Fred, Luna, Jeanine...
- Jacob - wyszeptała, a łzy pociekły po jej policzkach. Wstrzymała oddech i nie wypuściła powietrza.
- Co? - zapytała Ginny.
- Brakuje Jacoba - zaczęła szlochać.
- Jest to uczeń Slytherinu i nazywa się Jacob Wright - zdawało się jakby cała sala jednocześnie wypuściła powietrze po to by móc zakryć dłońmi usta, ukryć w nich twarz, szepnąć coś do przyjaciół, zacząć płakać tak jak Hermiona.
- Wiadomo, że Fantome wykorzystywał ciało chłopaka, ale on był silny. Walczył z nim i w końcu upiór musiał opuścić jego ciało. Jest w krytycznym stanie, ale pani Pomfrey i Uzdrowiciele ze Świętego Munga robią co mogą. Jeśli ktoś chciałby go teraz zobaczyć niech wyjdzie z sali - urwał. Pierwsza wstała jakaś dziewczyna ze Slytherinu. Ginny objęła Hermionę ramieniem i ruszyły w stronę drzwi. Ta druga nawet nie próbowała udawać, że nie płaczę. Ten potwór musiał wiedzieć - pomyślała. Musiał wiedzieć, jaki jest ważny. Ale on się nie dał - wypłynęła z niej duma. Ślizgon z duszą Gryfona - pomyślała i rozpłakała się na dobre. Była w takim szoku, że Ginny praktycznie musiała ją nieść. Gdyby nie ona Hermiona upadłaby na podłogę i nie wstała. Ma ochotę to zrobić, ale wie, że musi się trzymać. Dla niego. Idzie dalej. Krok po kroku. Każdy sprawia ból. Ale idzie. O własnych siłach. Łzy zasychają na jej policzkach. Wreszcie dojżała te drzwi. Za nimi leży jej przyjaciel. Przed nimi stoi ta Ślizgonka, która wyszła z sali przed nimi. Jest piękna. Ma długie, czarne włosy, ciemną karnację i ciemne, głęboko osadzone oczy. Odwraca się i mówi.
- Jestem Christina - Hermiona zdobyła się tylko na skinienie głową. Na szczęście Ginny ją wyręczyła.
- Ginny, a to jest Hermiona - Christina uśmiechnęła się lekko przez łzy.
- Jestem siostrą Jacoba.
- Nigdy nie wpominał, że ma siostrę - wydukała Gryfonka.
- Bo już nie uważamy się za rodzeństwo. Zbyt wiele się zdarzyło by mógł na mnie patrzeć - zamilkła. Nastała między nimi cisza, która nie była ani niezręczna, ani nieznośna. Była prawdziwa. Nie miały o czym rozmawiać. Zanim otworzyły się drzwi skrzydła szpitalnego Hermiona nie wiedziała ile minęło minut czy godzin. Była zdrętwiała, zmarznięta, drżała.
- Możecie wejść, ale pojedynczo - zakomunikowała pani Pomfrey i zniknęła zostawiając uchylone drzwi.
- Idź pierwsza - wyszeptała Hermiona, a  Christina skinęła tylko głową w podziękowaniu. Minęło kilkanaście minut nim wróciła. Gryfonka zbliżała się powoli do łóżka Jacoba. Każdy krok był zbyt mały, chciała już być przy nim.  Chciała pobiec, ale nogi jej zdrętwiały i upadła na kolana. Miała odarte dłonie i potłuczone kolana, ale nie czułą tego. Usiadła na krzesło koło Jacoba i ujęła jego dłoń. Był zimny. Żywy, ale chłodny. Potwór wyssał z niego prawie całe życie. Pozostawała tylko iskierka, którą trzeba było chronić. Nie była smutna. Była wściekła. Wściekła do granic możliwości na tego potwora. Wszystko w niej wrzało. Popadła w furię. Chciała go zniszczyć. Zaczęła płakać, ale tym razem ze złości i bezradności. Nie mogła znieść widoku przyjaciela, który jest wpół martwy. Po prostu nie mogła. Puściła jego dłoń i rzuciła się w stronę drzwi. Przewróciła krzesło, ale już była na zewnątrz. Ginny spojrzała na nią zaskoczona, ale Hermiona po prostu pognała schodami w dół. Mijała uczniów, ale teraz nie byli ważni. Odpychała ich łokciami, nie zważając na to ilu z nich i jak mocno uderzyła. Wybiegła na błonia. Odetchnęła głęboko chłodnym powietrzem. Poczuła igiełki zimna. Był środek zimy, a ona wyszła w samym swetrze. Nic ją to nie obchodziło. Podeszła do jeziora i zaczęła krzyczeć. Musiała krzyczeć, aby wyzbyć się tych emocji. Krzyczała tak długo, aż gardło paliło ją żywym ogniem, a ciało opadło na ziemię z wycieńczenia. Leżała w śniegu. Chciała zamarznąć. Prawie nie czuła już zimna. Czuła tylko pustkę. Widziała szare niebo nad sobą i nic więcej. Nawet nie próbowała się ruszyć. I tak nie mogła. Nie czuła kończyn. Nie wiedziała jak długo leżała w śniegu, ale ktoś nagle podniósł ją na ręce i okrył płaszczem. Otulił szalikiem. Miał barwy srebrno-zielone. Otworzyła oczy i zobaczyła ciemną szyję. To Blaise Zabini niósł ją do zamku. Chciała mu się wyrwać, chciała umrzeć, ale nie mogła. Wiedziała, że Jacob chce by żyła. Musi żyć. Musi przetrwać. Nic nie słyszała poza krokami. Ale koło bruneta musiał iść ktoś jeszcze. Spojrzała przed siebie. Draco Malfoy w samym swetrze bez szalika. I wtedy wszystko się skończyło. Wtedy przestała walczyć. Oparła się ciemności i pustce, która ją przygniatała. Odpłynęła w stronę tej lepszej krainy. Umarła.
*

Leżeli jak bryły lodu na sąsiednich łóżkach skrzydła szpitalnego. Zamknięte oczy, nieruchome dłonie, chłodne policzki. Ginny Weasley nie mogła znieść widoku przyjaciół. Szlochała i krzyczała. To było zbyt straszne. Schowała twarz w kolanach, a po chwili opadła na krzesło. Nie miała już siły krzyczeć. Chciała zasnąć tak jak oni. Ale nie poddała się.  Tylko płakała. Pomyślała, że łzy są błogosławieństwem. Potok emocji, który w nas narasta w końcu wybucha i zamienia się w potok łez. I uchodzi z nas cała nienawiść, bezradność, gniew, smutek, żal. Zamrugała kilkakrotnie by osuszyć oczy i zobaczyła jak coś rudego zwija się Hermionie na brzuchu.
- Zostaliśmy sami Krzywołapie. Oni oboje są na razie martwi. Jesteśmy samotni - kot zaskowyczał żałośnie i delikatnie szturchnął nosem policzek swojej pani. Ani drgnęła.
- Naprawdę sami.

-----------------------------------------------------------------------
*Brak dopisku*

5 komentarzy:

  1. Hej. Właśnie nadrobiłam zaległości. :) Blog naprawdę fajny. Historia mega wciąga, choć troszkę brakuje mi wątku Fremione (Rzadko jest cokolwiek o Fredzie).Uważaj na zmiany czasu. Raz piszesz w czasie teraźniejszym a raz w przeszłym. ;) I jeszcze tylko taka uwaga, że Krzywołap jest przecież z Syriuszem. :) A tak to gratuluję talentu i przepraszam, że się czepiam ale to naprawdę razi. :P Gratuluję także nominacji! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam bloga o tematyce potterowskiej. Dopiero zaczyna ale powinien być dobry :) w założeniu ma to być fremione

    www.napisalampottera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne aż mi łezka spłynęła :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebiste dawaj następny xD
    ~Ela

    OdpowiedzUsuń
  5. Płacze ! Rycze ! Omg.. *-* kocham twojego bloga [ociera słone łzy]

    OdpowiedzUsuń